Zapraszamy do wysłuchania podcastu pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej im. Komisji Edukacji Narodowej w Warszawie. Odcinek 10.
Na szlaku z profesorem Ossendowskim. Do dzisiejszego odcinka Biblioteki Vintage wybrałam dla Państwa wyjątkową książkę, napisaną przez bardzo tajemniczego pisarza. Ta książka to literacka przygoda idealna dla miłośników górskich wędrówek.
Mam tu na myśli książkę Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego, Karpaty i Podkarpacie. Książkę, która zabiera czytelników w podróż przez krajobrazy Beskidów, Tatr, Pienin i Bieszczadów. Czytając ją, czułam się, jakbym stała obok autora, podziwiając wraz z nim Karpaty sprzed stu lat.
Był ranek, 2 stycznia 1945 roku. Przed dworek w Żółwinie, koło Podkowy Leśnej, podjechał ciemny, kryty brezentem Opel. Wysiadł z niego niemiecki oficer w mundurze.
Drzwi otworzyła pokojówka, a po krótkiej rozmowie z gościem udała się na pierwsze piętro, gdzie w niewielkim pokoju odpoczywał znany pisarz Antoni Ferdynand Ossendowski. 67-latek czuł się fatalnie. Lekarz stwierdził u niego krwotok żołądka i zalecił badanie rentgenowskie.
Pisarz nie spodziewał się odwiedzin, nie wiedział, kim był przybyły oficer, lecz mimo to zaprosił go do siebie. Panowie rozmawiali kilka godzin. Następnego dnia Ossendowski zmarł.
Do dziś nie wiadomo, czy była to jedynie tragiczna zbieżność zdarzeń, czy też wizyta niemieckiego oficera miała jakiś wpływ na jego śmierć. Kim był tajemniczy gość? O czym rozmawiali? Tę zagadkę Ossendowski zabrał ze sobą do grobu. Jego śmierć najprawdopodobniej oszczędziła mu cierpień z rąk funkcjonariuszy NKWD, którzy przybyli do Żółwina kilka dni później.
Nie uwierzyli w śmierć pisarza, udali się na cmentarz, wydobyli trumnę z zamarzniętej ziemi i otworzyli jej wieko. Najstarszy rangą oficer próbował porównać twarz nieboszczyka ze zdjęciem Ossendowskiego. Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, sprowadzili nawet dentystę, który został zmuszony do identyfikacji zmarłego.
Wykonano kilka fotografii zwłok i dopiero wtedy NKWD-ści pozwolili ponownie pochować ciało pisarza. Antoni Ferdynand Ossendowski, syn lekarza Marcina Ossendowskiego i Wiktorii Zbordkiewiczów. Urodził się w 1876 roku w Lucynie, na terenie dzisiejszej Łotwy.
Przyszedł na świat w rodzinie szlacheckiej o tatarskich korzeniach. Był jednym z najbardziej poczytnych polskich pisarzy w historii, a jednocześnie wielkim podróżnikiem, chemikiem, wykładowcą akademickim, szpiegiem, a przede wszystkim poszukiwaczem przygód. Po Henryku Sienkiewiczu był najczęściej tłumaczonym polskim pisarzem i jednym z najpopularniejszych autorów dwudziestolecia międzywojennego.
Jego książki wydano wówczas w 80 milionach egzemplarzy. Choć większość jego twórczości stanowiły powieści podróżnicze, nie stronił również od innych gatunków literackich. W pewnym momencie trafił nawet na listę pięciu najpoczytniejszych pisarzy świata.
To jedna z najbardziej zagadkowych postaci polskiej literatury. Jako demaskator mrocznych kulisów rewolucji bolszewickiej zyskał miano osobistego wroga Włodzimierza Ilicza Lenina. Już za życia krążyło o nim wiele legend, które zresztą sam podsycał.
Mimo, że w swojej epoce był jedną z najsławniejszych osobistości, po II wojnie światowej popadł w zapomnienie. Dziś mało kto wie, kim był, a jego twórczość niemal zupełnie zniknęła z literackiej świadomości. Miłość do podróży i poznawania tego, co niepoznane narodziła się u Osendowskiego, gdy jako chłopiec wraz z rodziną przeprowadził się do Petersburga.
Pewnego dnia wyruszył z wujem na wyprawę łowiecką, podczas której nauczył się, jak radzić sobie w niesprzyjających warunkach. Podczas studiów wziął udział w ekspedycjach naukowych do Azji. Już wtedy zaczął ujawniać swój krewki awanturniczy charakter.
Brał udział w różnych spiskach i demonstracjach studenckich, przez co musiał uciekać z Rosji. Schronienie znalazły Francji. Tam kontynuował naukę na Sorbonie, gdzie poznał samą Marię Skłodowską-Curie.
Powrócił do Rosji i ponownie udał się na ekspedycję, tym razem na Syberię. Kolejny raz podpadł w władzy carskiej za udział w proteście przeciwko represjom wymierzonym w Królestwo Polskie podczas rozruchów rewolucji 1905 roku. Dostał wyrok kary śmierci, która została zamieniona na półtora roku więzienia, który odsiedział.
W 1917 roku, gdy Petersburg ogarnęła rewolucja, podjął współpracę z Dowództwem Białych, jak twierdził był jednym z doradców i ministrów Aleksandra Kołczaka. Jedną z najbardziej fascynujących historii związanych z Ossendowskim była jego relacja z baronem Romanem von Ungern-Sternbergiem, zwanym Krwawym Baronem, który swój przydomek zawdzięczał brutalności wobec komunistów. Ungern ogłosił się Hanem Mongolii i na czele swojej armii walczył z bolszewikami.
Ossendowski miał rzekomo stać się powiernikiem tajemnic Krwawego Barona, w tym wiedzy o wielkim skarbie, złotych rublach cara i klejnotach zrabowanych z buddyjskich klasztorów. Czy skarb rzeczywiście istniał? Czy też był jedynie kolejną legendą otaczającą Ossendowskiego? Pisarz twierdził podobno, że w jednej z jego książek podróżniczych znajduje się fotografia miejsca, gdzie ważone na funty prawdziwe klejnoty czekają na właściciela. Według biografa Ossendowskiego, Witolda Michałowskiego, który od lat podąża tropem skarbu, miało się tam znajdować około dwóch tysięcy bezcennych posążków bóstw pokrytych złotem.
Jaspisy, lapis lazuli, tabakiery z nefrytu i agatu oraz brylanty, niektóre wielkości pięści małego dziecka. W skład wielomilionowego skarbu miały także wchodzić skrzynie pełne złotych monet, stanowiących kasę Białej Gwardii. Baron Ungern ukrył całość w sobie tylko w znanym miejscu na bezkresach Mongolii.
W latach trzydziestych XX wieku Hitler wysłał do Azji specjalną grupę esesmanów, by odnaleźli legendarny skarb. Po wojnie poszukiwali go zarówno Rosjanie, jak i Amerykanie. Nikomu jednak nie udało się trafić na jego ślad.
A jest czego szukać. Wartość skarbu szacuje się dziś na około dwa miliardy dolarów. Pamiętacie tajemniczego niemieckiego oficera, który odwiedził Ossendowskiego tuż przed śmiercią? Niektórzy badacze twierdzą, że był nim porucznik Wehrmachtu Askold von Ungern-Sternberg, wnuk Krwawego Barona.
Miał on zaproponować Ossendowskiemu wspólne poszukiwania skarbu. Dla siebie chciał jedynie brylanty, złoto miał zatrzymać pisarz. Ossendowski podobno odpowiedział gościowi, że może co najwyżej powąchać dym po brylantach, ponieważ nikomu nie uda się ich odnaleźć.
Ossendowski był zaciekłym antybolszewikiem i solą w oku komunistów aż do dnia swojej śmierci. W 1930 roku wydał powieść Lenin obnażającą prawdę o rewolucji październikowej, której zawarł oprócz biografii wodza niezwykle ostrą krytykę komunistycznej rewolucji. Książkę przetłumaczono na wiele języków europejskich.
Ossendowski pisał o Leninie. Myślałem, że pan dąży do rewolucji, aby wstrząsnąć z materializowanym mieszczańskim światem i utorować drogę dla ducha. Tak myślałem.
Tymczasem pan marzy o bandytyzmie na wszechświatową skalę. To straszne. Nie do końca wiadomo jak do tego doszło, ale faktem jest, że Ossendowski przekazał na zachód dokumenty, które ujawniały, że Lenin był agentem niemieckiego wywiadu oraz, że partia bolszewicka była finansowana z niemieckich funduszy, i to niemałych.
Jean-Marc Mikin, autor książki Rewolucja rosyjska. Nowa historia, oszacował, że Niemcy wpompowały w bolszewizm około 50 milionów ówczesnych marek. Co istotne, pieniądze te trafiły bezpośrednio do Lenina, co uczyniło go głównym przywódcą rewolucji.
Wcześniej nie było to takie oczywiste. Nic więc dziwnego, że komuniści postanowili wymazać Ossendowskiego z kart historii. W interesie komunistycznych władz leżało, by słowa autora uderzającego w Lenina i komunizm zniknęły z życia publicznego.
Zaczęto przedstawiać go jako wroga ludu. Jego nazwisko objęto cenzurą. Książki usunięto z bibliotek.
Zabroniono ich wznawiania. Prace Ossendowskiego mogą być oficjalnie wydawane w Polsce dopiero od 1989 roku. Jedyną wzmianką o pisarzu, którą przeoczyła komunistyczna cenzura, była scena w książce dla dzieci, awantury i wybryki małej małpki Fikimiki, Kornela Makuszyńskiego i Mariana Walentynowicza.
Bohaterowie książeczki odnajdują na pustyni zakopaną głowę, która okazuje się należeć do profesora Ossendowskiego. Odkopali go czym prędzej. Do Murzeńskiej wiodą wioski, a tam krzyczą, niech nam żyje pan profesor Ossendowski.
Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że w filmie CW w reżyserii Krzysztofa Zanussiego, którego akcja toczy się w czasach stalinizmu, bohaterowie potajemnie czytają książkę Ossendowskiego Lenin. To wymowna scena ukazująca, jak bardzo zakazane i niewygodne było jego dzieło dla komunistycznej władzy. Mogłoby się wydawać, że ktoś taki jak Ossendowski prowadził również łżliwe życie uczuciowe.
Nic bardziej mylnego. U młodości zakochał się w Zofii Iwanowskiej. Jednak z nieśmiałości czy z innych powodów nie zdobył się na wyznanie jej swoich uczuć.
W konsekwencji Zofia wyszła za mąż za innego mężczyznę. Podczas pobytu w Rosji, podróżnik poślubił Rosjankę, Annę Nikołajewną. Tymczasem jego pierwsza miłość Zofia owdowiała.
Tym razem Ossendowski nie zmarnował okazji. Oświadczył się jej i 10 czerwca 1923 roku zawarł z nią związek małżeński. Aby ponownie wziąć ślub, musiał dokonać konwersji na luteranizm.
Jego żona, Zofia z Iwanowskich Płoszko-Ossendowska, była wykładowczynią Warszawskiego Konserwatorium Muzycznego. Antoni Ossendowski był człowiekiem renesansu, którego książki pełne egzotyki, przygód i refleksji pozwalają nam spojrzeć na świat oczami człowieka, który widział więcej niż większość z nas mogłaby sobie wyobrazić. Wziął udział w wyprawach naukowych na Kaukas, nad Dniestr, nad Jenisej i w okolice jeziora Bajkał.
Dotarł również do Chin, Japonii, na Sumatrę i do Ingi. Wrażenia z Ingi były podłożem dla jego pierwszej powieści Chmury nad Gangesem. Jedną z najważniejszych zalet Ossendowskiego była znajomość siedmiu języków, w tym mongolskiego, urdu, chińskiego i japońskiego.
Autor nie ograniczał się tylko do opisywania odległych krajów. W jego twórczości znajdziemy również dzieła poświęcone Polsce, jej przyrodzie, kulturze i historii. Jednym z takich dzieł jest książka Karpaty i Podkarpacie, wydana w ramach serii Cuda Polski w 1939 roku.
W książce znajdziemy zarówno opowieści o dzikiej przyrodzie, jak i refleksje na temat życia mieszkańców Podkarpacia. Autor nie unika również tematów historycznych i społecznych, ukazując jak historia i kultura wpłynęły na charakter mieszkańców. Oddaje klimat tego wyjątkowego regionu Polski.
Jego opisy górskich szlaków, dzikich potoków i majestatycznych lasów przenoszą czytelnika w świat pełen piękna i harmonii. Ossendowski opisuje Karpaty jako miejsce potężnych kataklizmów, takich jak erupcje wulkaniczne czy epoki lodowcowe. Wspomina, że w ich wnętrzach skryte są bogactwa naturalne, takie jak ropa naftowa, gaz ziemny czy sól, które przez wieki były wykorzystywane przez lokalną ludność.
Autor szczegółowo omawia unikalny krajobraz przełomu Dunajca w Pieninach, jednego z najpiękniejszych miejsc w Polsce, które powstało w wyniku długotrwałych procesów erozyjnych i ruchów górotwórczych. Opisuje średniowieczne fortyfikacje, grody i zamki w regionie, takie jak zamek w Czorsztynie czy Muszynie. Szczególne miejsce zajmuje Krynica Zdrój, którą autor nazywa perłą polskich wód mineralnych.
Z entuzjazmem opisuje jej walory lecznicze oraz szybki rozwój dzięki inwestycjom międzywojennym. Autor nie ogranicza się jednak do suchych faktów, ale wzbogaca swoje dzieło anegdotami, legendami i osobistymi refleksjami, które czynią książkę bardziej przystępną i interesującą. Jego fascynacja regionem jest zaraźliwa, a jego dzieło to wspaniała lektura dla każdego miłośnika polskiej historii, geografii i kultury.
Nic tylko jechać w Karpaty, by samemu poczuć ten klimat. Mnie bardzo zainteresowali opisani przez autora Bojkowie, jedna z grup etnicznych zamieszkujących obszar Karpat. Być może spotkaliście się ze śladami kultury Bojków podczas pobytu w Bieszczadach.
Była to uboga i prosta ludność, która nigdy nie wykształciła elit i nie miała aspiracji narodowych. Na wschodzie graniczyli z Łemkami, na wschodzie z Hucułami. Przed II wojną światową stanowili aż 80% mieszkańców Bieszczadów w dzisiejszych polskich granicach.
Bojkowie, podobnie jak Łemkowie, wyróżniali się swoją odrębnością kulturową i językową, a ich życie było nierozerwalnie związane z górami. Byli jedną z najciekawszych i jednocześnie najmniej znanych mniejszości etnicznych zamieszkujących II Rzeczpospolitą. Osendowski maluje obraz Bojków jako dumnych, pracowitych i silnych ludzi, którzy stworzyli unikalny mikroświat w sercu Karpat.
Autor podkreśla, że Bojkowie byli niezwykle samowystarczalni. Sami budowali swoje domy z drewna, wytwarzali narzędzia, a ich życie toczyło się w zgodzie z rytmem przyrody. Osendowski zwraca również uwagę na tradycyjną architekturę bojkowskich chysz, czyli chat, które były charakterystyczne dla tego regionu.
Wydłużone, z wysokimi dachami, często zamieszkiwane przez ludzi i zwierzęta pod jednym dachem. W ich nieistniejącym już świecie kultywowano archaiczne formy życia, którym zabobony i czary mieszały się z wiarą i cerkwią. Osendowski wspomina, że kultura Bojków była mocno związana z duchowością.
Bojkowie pielęgnowali tradycje ludowe, pełne magicznych wierzeń i obrzędów, które wywodziły się z głębokiej więzi z naturą. Byli także znani z umiejętności tworzenia pięknych wyrobów z drewna oraz tkactwa. Osendowski napisał, Bojkowszczyzna to biedny kraj.
Ludność jego ciężko pracując na mały dostatek żywi się wyłącznie ziemniakami i owsianymi plackami. Dzieci, nawet w wieku dwunastu lat, często nie posiadały własnych butów i spodni, biegały boso, przez większą część roku ubrane w długie koszule z grubego płótna. W innym fragmencie Osendowski wskazał, czym Bojkowie różnili się od Łemków.
Charakterem beztroskim, wesołym, żądnym hucznej zabawy, śpiewu, tańca i zielonej okowity, najmocniejszej. I duszę mają inną, zna ona żar namiętności, gniew nieokiełznany. Po 1945 roku Bojkowie zostali przesiedleni do Związku Sowieckiego lub rozproszeni po Polsce w wyniku akcji Wisła.
Łącznie po zakończeniu II wojny światowej deportowano na wschód lub na ziemię odzyskane kilkadziesiąt tysięcy Bojków. Tylko w akcji Wisła z powiatu leskiego wywieziono ponad 25 tysięcy osób. Ostatnia fala deportacji nastąpiła po zmianie granic w 1951 roku.
To był kres istnienia kultury bojkowskiej w polskich granicach. W efekcie Bieszczady zostały wyludnione. I ponad 70 lat od zakończenia wojny osiągnęły zaledwie stan zaludnienia z XVIII wieku.
Kilkadziesiąt miejscowości wciąż pozostaje niezamieszkanych. Polityka totalitarnej władzy sprawiła, że ślady pozaginionej ludności Podkarpacia odnajdziemy dziś jedynie w muzeach oraz w pojedynczych przykładach dawnego budownictwa. Zapraszam do przeczytania Karpat i Podkarpacia zamieszczonych w Polonie.
Książka jest bardzo starannie przygotowana edytorsko, wydana w krajoznawczej serii Cuda Polski Rudolfa Wegnera, która ukazywała się w latach 30. XX wieku w Poznaniu. Ja na pewno po lekturze Karpat i Podkarpacia sięgnę po inne książki Ferdynanda Ossendowskiego.
A tymczasem zachęcam do eksplorowania kolekcji pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Polonie. W opisie zostawiam link do bloga Biblioteka Vintage, gdzie znajdziecie Państwo materiał ilustracyjny do tego i innych odcinków podcastu.